W obliczu agresji wojsk rosyjskich na wschodnie rubieże Ukrainy, budowanie silnej współpracy zaatakowanego kraju z Unią Europejską stało się jednym z ważniejszych tematów podejmowanych na arenie międzynarodowej. Pomijając zasadność współpracy na osi Bruksela– Kijów, warto zadać sobie elementarne pytanie – czy mariaż Unii z Ukrainą nie okaże się być przypadkiem fatalnym mezaliansem?
UE konsekwentnie realizuje swoją politykę rozszerzenia Wspólnoty, kierując uwagę w kierunku wschodu Europy, który zaczyna szybko dorastać do roli współrzędnego partnera. Mowa między innymi właśnie o Polsce, która odkąd została wcielona do Wspólnoty w 2004 r., poczyniła znaczny postęp w sferze wpływu na politykę unijną. Wielu rodzimych komentatorów zastanawia się zatem, czy nie nadszedł czas, by Unia poszła o krok dalej.
POGRANICZE
Ukraina obecnie znajduje się jednak na zupełnie innym poziomie rozwoju, niż Polska, gdy ta złożyła oficjalny wniosek o członkostwo w 2004 roku. Nie trzeba przytaczać konkretnych danych – PKB, czy deficytu budżetowego — by zauważyć przepaść, jaka dzieli Polskę od jej wschodniego sąsiada.
Polska przystępując do Unii Europejskiej cieszyła się stosunkowo niskim rozwarstwieniem społecznym, stabilnością rządu i dynamicznym rozwojem gospodarczym, który zawdzięczała sprawnie podjętym reformom Balcerowicza. Ukraina tej drogi nie przebyła. Zbyt długo zarówno prezydenci Krawczuk, jak i Kuczma zwlekali z podjęciem niezbędnych reform gospodarczych, dając tym samym przestrzeń do rozwoju powiązań oligarchów z częścią wpływowych polityków.
Ukraina od odzyskania niepodległości w 1991 roku boryka się z zaskakująco wysoką skalą korupcji. Kraj znalazł się w punkcie zapalnym dla wszelkich niepokojów społecznych. Pomarańczowa Rewolucja nie spełniła jednak pokładanych w niej nadziei społeczeństwa , które z zazdrością zerkając w stronę Zachodu, dążyło do wyłonienia silnego przywódcy. Wraz ze wzrostem masowych oczekiwań, mnożyły się przeszkody na drodze ich realizacji. Rewolucja upadła ostatecznie po przejęciu władzy przez Janukowycza.
Napięcia społeczne nasilały się. Do momentu, gdy ogólna irytacja osiągnęła apogeum i przeniosła się na Majdan.
NA WŁASNE OCZY
Trudno bowiem powiedzieć, by ostatecznie główną przyczyną obalenia Janukowycza były wzrastające tendencje europejskie. Być może takie aspiracje kwitną wśród dobrze wykształconej młodzieży z dużych ośrodków miejskich, jednak wątpliwe, by podzielała je reszta społeczeństwa.
Kto nie był na Ukrainie, ten nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ten kraj funkcjonuje – a właściwie, jak wiele w tym kraju wciąż nie jest takie, jak w normalnym, europejskim kraju być powinno. Utarło się, że ryba psuje się od głowy. Zdaje się jednak, ze podłoże problemu leży znacznie głębiej — w ukraińskiej mentalności.
Spędziłam w lipcu na zachodniej Ukrainie jedenaście dni, podczas których mój entuzjazm topniał, niczym lody we lwowskiej kafejce na popołudniowym słońcu. Ogólne zacofanie techniczne, niski poziom życia, brak dobrze zorganizowanej i utrzymanej infrastruktury, czy nieprzestrzeganie norm sanepidowskich — to dopiero początek. Niemożliwym jest cokolwiek załatwić bez stosownej łapówki. Warunki, w których żyje ten naprawdę sympatyczny naród, odbiegają od wszystkiego, co mienić można normą.
Z punktu widzenia obecnie trwającego konfliktu, ciekawe jest samo podejście Ukraińców do kwestii integracji europejskiej. Można tu zauważyć zadziwiającą tożsamościową schizofrenię – z jednej strony oczekują oni od Unii pomocy i dalszej współpracy, z drugiej zaś w dużej mierze zostali do tego posunięci w obliczu straty wieloaspektowej współpracy z Rosją. Przejeżdżając przez Kołomyję, Śniatyń i Kuty, zatrzymywaliśmy się zdumieni widokiem umieszczonych wszędzie unijnych flag. Powiewały w towarzystwie flag banderowskich.
Nie jest też do końca pewne, jak sami Ukraińcy wyobrażają sobie ewentualne wsparcie Europy. Świadoma tego Europa nie bez przyczyny zwleka z konkretnym rozwiązaniem. Dla Ukrainy nie ma miejsca we Wspólnocie, tak długo, jak sama nie upora się ze swoimi problemami wewnętrznymi. Mówiąc brutalnie – wejście Ukrainy do UE rozsadziłoby unijny budżet.
PUTINADA
W polityce, nie ma miejsca na sentymenty, czy współczucie – to co odgrywa najważniejszą rolę, jest interes poszczególnych decydentów. Nie mylił się zatem Machiavelli przekonując w „Księciu”, że nie tyle liczy się dobra wola i cnoty charakteru panującego, co sam ich pozór. Pozory te sprawiali przywódcy unijni porywając się w akcie opóźnionego oburzenia na stawianie kolejnych, opóźnionych sankcji.
W momencie, gdy walki na granicach nasiliły się, a zawierane po kilkakroć zawieszenie broni zostawało bezwiednie zrywane przez obie strony, opinia międzynarodowa uświadomiła sobie, że wyrwanie Ukrainy ze szponów Putina staje się kluczowe dla racji stanu demokratycznego świata. Nie bądźmy naiwni — zagrożenie, które dostrzeżono w ostatniej chwili ma dwojaki charakter. Po pierwsze, to co zmusza świat do reakcji , to zawarte sojusze militarne z państwami położonymi w bezpośrednim sąsiedztwie Ukrainy. Pacta sunt servanda. Po drugie — i znacznie ważniejsze – jest to rosnące rozpasanie Putina. Jego niczym nieograniczona samowola i brak poszanowania dla nie tyle konwenansów, co obowiązujących praw międzynarodowych, może rodzić niepokój. Uświadamia nam to bowiem, że nie mamy wcale do czynienia z nowym otwarciem zimno-wojennej retoryki rosyjskich władz, ale z rozbudzeniem jedynie uśpionego przez kilkanaście lat konfliktu.
Śmiało można stwierdzić, że państwa demokracji liberalnej, skupione na Azji Mniejszej i walce z terroryzmem, poświęcając całą swą uwagę problemom bieżącym, podjęły ściślejszą współpracę gospodarczą i polityczną z Rosją. Nikt nie podejrzewał, że po prezydenturze Jelcyna, raz obrany przez kolosa kierunek może kiedykolwiek zostać zmieniony. Sprawnie wykorzystał to Putin posługując się zarówno propaganda wewnętrzną, jak i zewnętrzną. Ten wprawny uczeń Machiavellego przybrał maskę ogłady godnej najwyższych przedstawicieli państw „cywilizowanego” Zachodu. Poprzez organizację licznych imprez masowych (w tym sportowych), współpracując z biznesem i światem rozrywki, dość skutecznie uśpił uwagę świata, tymczasem realizując swoje główne cele marketingowe. Pozyskawszy sympatię – by nie rzec bezgraniczne oddanie — większości rosyjskich obywateli, utrwalił swoją pozycję, jako niezastąpionego wodza. Połączył bowiem pierwiastki tkwiące w rosyjskiej świadomości, które dla postronnego obserwatora zdają się być nie do pogodzenia – stylistykę i dumę Carskiej Rosji z sentymentem za socjalizmem i dobrym wujaszkiem Stalinem.
Pytanie brzmi, czy jesteśmy obecnie w stanie ocenić, na ile Rosja Putina jest rzeczywiście silna, na ile zaś stanowi jedynie pozór wielkości. Kluczowe może okazać się nie to, czy Putin jest w stanie pójść na wojnę Ukrainą, a czy będzie mu się to w dalszej perspektywie opłacać.
Zdjęcie: padre.info.pl
Zainteresował Cię artykuł? Polub profil Realpolitik.PL na Facebooku, aby dowiadywać się na bieżąco o dodawanych przez nas treściach : )

Natalia Bartkiewicz

Ostatnie wpisy Natalia Bartkiewicz (zobacz wszystkie)
- Polacy brzydzą się polityką — 1 kwietnia 2015
- Ukraina — problem Zachodu, problem Putina — 18 września 2014
- IV rocznica katastrofy smoleńskiej — festyn czy obchody? — 15 kwietnia 2014