W latach 90-tych XXw. w Rosji niezwykłą popularność zdobyło powiedzenie “Kurica – nie ptica, Polsza – nie zagranica”, czyli “Kura — nie ptak, Polska — nie zagranica”. Oddawało ono nastroje większości Rosjan, znających potencjał kraju, który przez dobre pół wieku rywalizował z USA o wpływy nad światem jak równy z równym.
Szczęśliwie dla Polaków rządzona przez Borysa Jelcyna Rosja nie tylko nie radziła sobie z wychodzeniem z kryzysu po transformacji ustrojowej, ale też wypuściła z orbity wpływów Polskę i kraje bałtyckie. Można nawet mówić o szczęściu do kwadratu, gdyż na politycznym aucie znalazł się wówczas Lech Wałęsa ze swoją koncepcją “NATO-bis”, czyli pomysłem utworzenia sojuszu państw Europy Centralnej, będącego alternatywą dla NATO . Postkomuniści, którzy przejęli wówczas władzę ku zaskoczeniu Moskwy nie postawili na “bratni kraj”, ale wyraźnie obrali kierunek na Zachód i Sojusz Północnoatlantycki. Od tego momentu można śmiało mówić o stałej integracji Polski z NATO, którego wyrazem był chociażby ofiarny udział polskich żołnierzy w misjach zagranicznych.
Jak obecnie wygląda polska polityka zagraniczna ? De facto, ona nie istnieje. Najjaskrawiej obrazuje to widok pustego krzesła przy stole negocjacyjnym najpierw w Berlinie, następnie w Mińsku, gdzie w rozmowach na linii Kijów — Moskwa nikt nie reprezentował polskiej racji stanu. Pokazało to słabość nie tylko naszej dyplomacji i Radosława Sikorskiego, ale słabość państwa jako całości. Inny przykład to sprawa Ukrainy. Wszyscy pamiętają premiera Donalda Tuska, który wszedł w retorykę “pisu” mówiąc ostro o koniecznej odpowiedzi na wydarzenia na Ukrainie sankcjami wobec Rosji. Obecnie bardziej słyszalne są zdania typu: “musimy poczekać na decyzje UE”, czy “nic nie możemy zrobić bez porozumienia z naszymi partnerami z NATO”. Nikt nie oczekuje, że Polska zaangażuje się militarnie w ten konflikt. Nic nie stoi za to na przeszkodzie by polskie firmy realizowały kontrakty na dostawy broni dla ukraińskiej armii, zwłaszcza, że Francja wspiera drugą stronę konfliktu sprzedając Rosjanom okręty “Minstral”.
Obecnie funkcja szefa Rady Europejskiej to rzeczywiście funkcja niezwykle reprezentacyjna, ale nie mająca faktycznej władzy. To bardziej rzucony w polską stronę ochłap od Berlina by “wierny giermek” mógł pochwalić się jakimkolwiek sukcesem na arenie międzynarodowej. Powinien on choć trochę przykryć brak polskich przedstawicieli w rozmowach dot. Ukrainy, czy brak pomysłu na politykę zagraniczną.
W kilku niepoważnych gazetach i telewizjach będzie się pewnie przez najbliższy tydzień mówiło o olbrzymim sukcesie Polski, w postaci nominacji Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Pamiętajmy o jednym — w 1452 r. istniało jeszcze Cesarstwo Bizantyjskie z cesarzem na czele, czyli w teorii władcą stojącym wyżej w hierarchii niż król. W praktyce, liczebność wojsk oraz obszar państwa stawiały cesarza w jednym szeregu z najsłabszymi monarchami ówczesnej Europy.
Tytuł niezwykle zaszczytny ale w XV w. nie pociągający za sobą żadnej realnej siły. Boleśnie przekonał się o tym Konstantyn XI Paleolog, który poległ w trakcie obrony Konstantynopola przed turecką inwazją. Miejmy nadzieję, że stery polskiej polityki zagranicznej przejmą ludzie kompetentni i z konkretną wizją na jej redefinicję. Inaczej, zamiast “drugiego Budapesztu” będziemy mieli “drugi Konstantynopol”.
zdjęcie: polskieradio.pl
Zainteresował Cię artykuł? Polub profil Realpolitik.PL na Facebooku, aby dowiadywać się na bieżąco o dodawanych przez nas treściach : )

Maciej Zemła

Ostatnie wpisy Maciej Zemła (zobacz wszystkie)
- Rozbrojony naród — 24 września 2014
- Popcornu i meczy! — 21 września 2014
- Sojusz odsłoni karty — 4 września 2014